piątek, 26 grudnia 2014

Pierwszy lot Eryka, czyli Paryż A.D. 2013

Zachęceni bardzo pozytywnym efektem naszego pierwszego wyjazdu z Erykiem, postanowiliśmy iść za ciosem. Jakoś w styczniu 2013 r. natrafiłem na interesującą promocję Air France na lot do Paryża – cena ok. 950 zł za dwie osoby dorosłe i dziesięciomiesięcznego brzdąca, do tego bagaż rejestrowy w cenie, dobre godziny wylotu/powrotu, a także lotnisko Charles de Gaulle – czego chcieć więcej? Bilety zakupiłem na kwiecień, pozostało nam zatem odliczać czas.

Im bliżej wyjazdu, tym większy stres. Ten jednak spowodowany był głównie przedłużającą się zimą (tak, to właśnie wtedy śnieg zalegał w Warszawie przez cały marzec i jeśli mnie pamięć nie myli, także na początku kwietnia – w każdym razie na 100% podczas Świąt Wielkanocnych). Istniała zatem obawa, że w Paryżu wcale nie będzie czekała na nas wiosna. Koniec końców – wyszło dobrze. Pogoda może nie była rewelacyjna, ale spokojnie można powiedzieć, że jednak wiosenna. Jednak po kolei.

Na początek nasz syn zadbał o to, byśmy o nim nie zapomnieli :-)


Na lotnisku natomiast miał wreszcie okazję poraczkować do woli. Praktycznie nic go nie ograniczało. Spójrzcie zresztą sami.


Zanim jednak do tych uroczych scen doszło, do wyjazdu trzeba było się przygotować. Najważniejsze założenie – odpuszczamy muzea, skupiamy się na architekturze znanych zabytków i ciekawych miejsc Paryża. Plan udało się zrealizować od A do Z. Wcześniej jednak – by można było odhaczyć kolejne miejsca na mapie Paryża, potrzebowaliśmy noclegu. Arcyważnym kryterium była lokalizacja – hotel musiał znajdować się nieopodal stacji metra, ideałem byłaby również łatwa trasa dojazdowa na lotnisko. Po wielu godzinach przeglądania ofert nasz wybór padł na Grand Hôtel De L'Europe (za 4 noclegi zapłaciliśmy ok. 1100 zł). Rezerwacji dokonaliśmy poprzez booking.com. Na miejscu istniała możliwość wykupienia śniadać, ale cena 5 euro za jedną osobę sprawiła, że daliśmy sobie z tym spokój. Wyszło nam to tylko na dobre, ponieważ w pobliżu hotelu zlokalizowany był Leader Price (pamiętacie te sklepy?), gdzie mniej więcej za 1,5 euro (a nie za 10) kupowaliśmy świeże bagietki, serek topiony i sok, po czym spożywaliśmy tak skomponowane śniadanie na ławce.

Lecieliśmy na 5 dni (4 noclegi), w związku z tym spokojnie spakowaliśmy się w jedną dużą walizkę, a musicie wiedzieć, że znalazło się tam miejsce m.in. na takie rzeczy jak choćby sterylizator do butelek dla Eryka, nie mówiąc o pieluchach, kaszce, paru słoikach z dziecinnym jedzeniem, czy wreszcie – tak naszych jak i syna ciuchach (tych ostatnich chyba najwięcej) :-)

W dniu przyjazdu daliśmy sobie spokój ze zwiedzaniem. Zrobiliśmy tylko szybki rekonesans okolicy m.in. namierzając wspomnianego wcześniej Leader Price'a. Następny dzień to Katedra Notre Dame, Panteon, budynki Sorbony, a po obiedzie słynna Wieża Eiffla i Łuk Triumfalny. Tak jak wspominałem wcześniej – do żadnego z tych obiektów nie wchodziliśmy. Pogoda była piękna, dlatego też delektowaliśmy się samą możliwością podziwiania tych zabytków. Aha – recepcjonista z hotelu powiedział nam, że pod Wieżę najlepiej pojechać autobusem z uwagi na zatrważającą ilość ludzi w godzinach szczytu w metrze (to niestety prawda, generalnie by nam to nie przeszkadzało, ale łaziliśmy wszędzie z wózkiem, co powodowało pewne komplikacje przy tłoku). Swoją drogą – naprawdę warto korzystać z autobusów w Paryżu. Bez tłoku, bez większych korków.



Co do obiadów – w pobliżu hotelu szukaliśmy barów/restauracji prowadzonych przez imigrantów. Przez dwa pierwsze dni testowaliśmy kuchnię arabską (za dwa kebaby i dwie porcje frytek-nie-do-przejedzenia zapłaciliśmy 10 euro), kolejne dwa dni to kuchnia hinduska (właściwie to garkuchnia, albo nawet coś na kształt „baru mlecznego” tyle że prowadzonego przez hindusów). Ta ostatnia to zresztą odkrycie wyjazdu (cena dwóch zestawów... 10 euro). Gdy zawitaliśmy tam pierwszy raz, zrobiło się naprawdę ciekawie – byliśmy jedynymi białymi, Iwona była jedyną kobietą, a Eryk jedynym dzieckiem. Jednak hindusi przyjęli nas naprawdę super, włączając w to darmowe ciasteczka dla syna i propozycję zaopiekowania się nim, gdy jedliśmy :-)

Wracając do zwiedzania. Kolejny dzień to Luwr, Pałac Luksemburski oraz Centre Georges Pompidou (do tego ostatniego postanowiliśmy wejść – chcieliśmy mieć możliwość rzucenia okiem na panoramę Paryża, a tam to było możliwe i to bez kolejek – w przeciwieństwie do Wieży Eiffla).



Ostatni dzień zwiedzania (kolejnego mieliśmy samolot powrotny) to dzielnica Montmarte (zgodnie z żoną orzekliśmy, że ma w sobie naprawdę wiele uroku – podobała nam się bardziej niż dzielnica Łacińska) z Bazyliką Sacré Coeur, a potem kolejnym symbolem Paryża, czyli kabaretem Moulin Rouge. Druga część dnia to m.in. Opera Garnier, Pola Elizejskie (jak dla nas mocno przereklamowane, choć przejście się samą ulicą Av. des Champs-Élysées było całkiem ciekawym doświadczeniem, obelisk na Place de la Concorde (sam plac bardzo monumentalny), spacer wzdłuż Sekwany oraz rzut okiem na Les Invalides.



W niedzielę 21 kwietnia wracaliśmy już do Warszawy. Jako, że lot był w okolicach południa, tego dnia zaraz po śniadaniu udaliśmy się na lotnisko CDG. Na tym zakończyliśmy naszą drugą podróż z Erykiem. Podobnie jak przy pierwszej – byliśmy bardzo zadowoleni i powoli zaczynaliśmy myśleć o kolejnym wyjeździe.

Podsumowując - Paryż idealnie nadaje się na rodzinny wypad, zwłaszcza z tak małym dzieckiem (teraz z perspektywy czasu uważam, że dziecko pomiędzy 4 a 10 miesiącem to idealny kompan do podróżowania). Jedzenie nie musi być drogie, natomiast to co jest nie do przeskoczenia w moim przekonaniu to ceny przejazdów komunikacją miejską (dziecko w tym wieku jeździ za free) oraz zakwaterowanie. To właśnie te dwie ostatnie kwestie najmocniej rzutują na koszt ostateczny takiej wyprawy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz