Bułgaria – kraj, który wielu
osobom kojarzy się z PRL-em, ponieważ wakacje w tym państwie uważane były
wówczas za prawdziwy luksus. Bardziej współczesne opinie brzmią mniej więcej w
ten sposób – tam jest trochę tak jak u nas nad Bałtykiem, tylko że cieplej.
To drugie stwierdzenie zawiera w
sobie sporo prawdy. Nasz wybór Bułgarii jako miejsca, gdzie spędzimy nasze
pierwsze porządne wakacje z Erykiem, w dużej mierze opierał się właśnie na
koncepcji „piaszczysta plaża i względnie ciepłe morze”. Co ciekawe jeszcze
bezpośrednio po powrocie z Paryża wstępnie ustaliliśmy, że pojedziemy
samochodem na Węgry, jednak ostatecznie zdecydowaliśmy się pójść na swego
rodzaju łatwiznę – po prostu postanowiliśmy wykupić wycieczkę w biurze podróży.
W Bułgarii są dwa popularne kurorty – Złote Piaski i Słoneczny Brzeg.
Zdecydowaliśmy się na tę drugą miejscowość i ani trochę nie żałujemy.
Sam Słoneczny Brzeg to oczywiście
kurort przez duże „K”. Pełno tam dyskotek, sklepów z tandetą i podróbkami (coś
na kształt naszego dawnego Stadionu Dziesięciolecia), barów i restauracji,
wielkich hoteli, etc. Jednak w czerwcu da się z tym wszystkim żyć. Oczywiście
warto wybrać taki hotel, który zapewni nam spokój (jeśli jedziecie z
dzieckiem). My wybraliśmy Hotel Avliga Beach i nie żałujemy. Nie jest to moloch
(120 pokoi), nie ma tam żadnych animacji, jest położony tuż obok plaży, ma
całkiem fajny basen (starsze dzieciaki mogą być jednak zawiedzione, ponieważ
nie ma przy nim żadnych zjeżdżalni), brodzik i mini jacuzzi. Jeśli chodzi o jedzenie,
to opcja HB jest w pełni wystarczająca – jedzenie bardzo dobre, nikt nie
powinien być niezadowolony.
Wracając jednak do planowania.
Sama wycieczka (2 tygodnie z wyżywieniem HB) kosztowała nas ok. 4 600 zł,
czyli… niewiele więcej niż 5 dni spędzonych w Paryżu (uroki Europy Środkowo –
Wschodniej). Co zabrać ze sobą w zasadzie już wiedzieliśmy właśnie po
wspomnianym wcześniej wyjeździe do Francji. Tu oczywiście doszło nieco więcej
rzeczy typu lekarstwa (standardowy zestaw bez żadnych antybiotyków „na zapas”,
w końcu na miejscu też są lekarze, a my mamy ubezpieczenie), kremy do opalania
(dla Eryka z filtrem „pięćdziesiątką”), kaszka i słoiki z jedzeniem na ok. 3
dni (tak, tam są sklepy takie same jak w Polsce, nawet firmy robiące jedzenie
dla dzieci są te same, więc nie trzeba brać ze sobą tony zapasów, tylko na spokojnie zlokalizować
market, a spokój zapewniało nam właśnie jedzonko na pierwsze 3 dni) i pieluchy
(jedna paczka + uwaga jak we wcześniejszym nawiasie).
Lot samolotem odbył się bez
problemu. Zaraz po starcie (lecieliśmy wieczorem) chłopak nam zasnął, można
było zatem na spokojnie nadrobić zaległości w lekturze. Na miejscu tj. w pokoju
hotelowym, ku naszemu zaskoczeniu, czekało już gotowe dla Eryka łóżeczko (a
marudziłem Iwonie, że pewnie nie będzie przygotowane – ot, miła niespodzianka).
Podczas wyjazdu przede wszystkim
plażowaliśmy.
Myśleliśmy trochę o wypożyczeniu samochodu (gdy nie mieliśmy
dziecka zawsze tak robiliśmy), ale koniec końców daliśmy sobie z tym spokój.
Zaplanowaliśmy tylko dwie wycieczki – do przeuroczego Nessebaru oraz do Action
Aquaparku. Natomiast w trakcie pobytu dorzuciliśmy sobie jeszcze jedną – rejs
jachtem po Morzu Czarnym.
Do Nessebaru pojechaliśmy komunikacją miejską – nie było z tym żadnego problemu – bilety kupuje się w autobusie u kontrolerek biletów J Było trochę tłoczno, ale daliśmy radę. Poniżej parę zdjęć z tego miejsca:
Aquapark to już bardziej moja
zachcianka. Roczne dziecko jeszcze nie będzie czerpało zbyt wiele przyjemności
z takiego miejsca, choć jest tam taki kompleks zjeżdżalni przeznaczonych dla
maluchów. Trochę tam połaziłem z Erykiem, ale tak jak napisałem – dużo lepiej
bawiłby się tam taki choćby dwulatek, o starszych nawet nie wspominam, bo
pewnie krzyczałyby z zachwytu. Tu możecie poczytać sobie trochę informacji otym kompleksie basenowym. Tanio nie jest, ale moim skromnym zdaniem warto.
Rejs jachtem wykupiliśmy w
lokalnym biurze podróży. Z przystanku odebrał nas busik i jak się okazało,
pojechaliśmy nim do portu w… Nessebarze. Tam przesiedliśmy się do jachtu i wraz
z grupą innych turystów wypłynęliśmy na morze. Na pokładzie poza Erykiem nie
było żadnych innych dzieci, ale właściciele stateczku zabrali ze sobą dwa
przesympatyczne małe pieski, które – jak pewnie nie trudno się domyślić –
stanowiły nie lada atrakcję dla naszego chłopaka. W trakcie rejsu okazało się,
że kołyszący się jachcik to jednak atrakcja nie dla mnie. Dość szybko dopadła
mnie – ku wielkiemu zaskoczeniu – choroba morska. Iwona miała niezły ubaw…
dopóki sama nie poczuła się słabiej z tego samego powodu. Tym sposobem zupełnie
nieświadomy niczego Eryk był jedynym sprawnym członkiem naszej rodziny :-)
Podsumowanie:
W moim przekonaniu Bułgaria jest
idealna na wyjazd z małym dzieckiem. Piaszczyste, duże plaże, przyjemna woda w
morzu, relatywnie krótki lot samolotem, ceny niestety wyższe niż w Polsce (ale
nie wszystko np. wino jest tańsze, chociaż taki komplet jak dwa leżaki i parasol to wydatek rzędu ponad 50 zł -
masakra), dostępność wszystkich produktów „około-dziecinnych” – czego chcieć
więcej? Aha – możliwość zorganizowania prostych wycieczek – sympatycznych i dla
dorosłych i dla szkrabów.